Steve Rothery Band
Warszawa: Klub Progresja Music Zone 15.02.2016.
Steve Rothery razem ze swoim zespołem zawitał na jedyny koncert do Polski.
Magnesem miało być odegranie w całości między innymi słynnego Marillionowego albumu "Misplaced Childhood".
Jeśli ktoś odpuścił sobie ten koncert niech żałuje. A dlaczego? O tym później.
Początek koncertu to zagranie solowego albumu Steve'a "The Ghosts of Pripyat", który ukazał się w 2015 roku i pokazał, że
Steve może coś wydać bez macierzystego zespołu. Instrumentalne dźwięki od pierwszych chwil otoczyły zebraną publiczność.
Od samego początku też dało się zauważyć radość wspólnego grania przez muzyków.
Po króciutkiej przerwie pojawiła się nowa twarz tego wieczora w osobie Martina Jakubskiego, który był głosem
prezentującym wspomniany wcześniej "Misplaced Childhood".
Od pierwszej chwili dało się zauważyć(usłyszeć) różnice w wykonaniu tego albumu mając w pamięci nie tak dawną prezentację
przez inną legendę Marillion, Fish'a. Tylko, że na tamtych koncertach nie czuło się takich emocji. Sam głos Fish'a nie rekompensował
braków w wykonaniu muzycznym. Martin Jakubski Fish'em nie będzie ale i tak udało mu się wyzwolić szereg pozytywnych emocji.
Chemia jaka jest między Stevem a otaczającymi go muzykami sprawiła, że granie tak ważnego dla milionów słuchaczy rocka progresywnego
albumu, potwierdziła, że głos to nie wszystko.
Muzycy Steve'a Rothery'ego wspieli się na maksimum bo prezentacja tego albumu w poniedziałkowy wieczór przewyższała jakościowo
dwa koncerty Fish'a na jakich miałem przyjemność być w zeszłym roku.
Dwukrotnie Steve z zespołem wychodził bisować. Nie ma co wymieniać repertuaru ten był taki jaki powinien być.
Nie powielający Fish'owych występów. Zaskoczenie? Zagrane na koniec "Afraid of Sunlight", jedynego utworu Marillion
stworzonego już w erze Steve'a Hogartha.
2,5 godziny wspaniałej muzycznej uczty. Czy jestem zbyt krytyczny wobec koncertów Fish'a? Tak ale tylko pod względem wykonania
muzycznego. Tamtym koncertom brakowało tego co poczułem w poniedziałkowy wieczór słuchając Steve'a Rothery'ego.
Zapraszam do fotogalerii.
Magnesem miało być odegranie w całości między innymi słynnego Marillionowego albumu "Misplaced Childhood". Jeśli ktoś odpuścił sobie ten koncert niech żałuje. A dlaczego? O tym później.
Początek koncertu to zagranie solowego albumu Steve'a "The Ghosts of Pripyat", który ukazał się w 2015 roku i pokazał, że Steve może coś wydać bez macierzystego zespołu. Instrumentalne dźwięki od pierwszych chwil otoczyły zebraną publiczność. Od samego początku też dało się zauważyć radość wspólnego grania przez muzyków.
Od pierwszej chwili dało się zauważyć(usłyszeć) różnice w wykonaniu tego albumu mając w pamięci nie tak dawną prezentację przez inną legendę Marillion, Fish'a. Tylko, że na tamtych koncertach nie czuło się takich emocji. Sam głos Fish'a nie rekompensował braków w wykonaniu muzycznym. Martin Jakubski Fish'em nie będzie ale i tak udało mu się wyzwolić szereg pozytywnych emocji. Chemia jaka jest między Stevem a otaczającymi go muzykami sprawiła, że granie tak ważnego dla milionów słuchaczy rocka progresywnego albumu, potwierdziła, że głos to nie wszystko.